Zgodnie z życzeniami Wielkiej Siostry (która nie będąc ze mną w tramwaju wiedziała co czytam) zakładam Kącik Grafomana, gdzie będą trafiały wszelkie te książki, od czytania których bolą oczy. Myślałam już o tym wcześniej, ale grafomańskie książki trafiły mi się mniej więcej w momencie zakładania bloga... A tyle rzeczy wtedy było do opisania.
Zapraszam do Katowic... razem z Dreszczem. To jeden z wyjątków, kiedy nie zawaham się przed spoilerami, ale tak naprawdę nie ma tu wiele do zepsucia.
Wszystko zaczyna się od pioruna, który trafił dziadygę (podstarzałego rockmana), i który dzięki temu może strzelać prądem. Jego kumplem jest górnik na emeryturze (starający się hamować głównego bohatera). No i jest jeszcze Benjamin, chłopak, który marzy o byciu lokajem superbohatera (taki Alfred dla Bruce'a Wayne'a, z tym, że milionerem jest Alfred, nie Batman).
Później okazuje się, że z niewiadomych przyczyn jest cała masa superherosów, ale trudno trafić na wiadomości o superzłoczyńcach, poza pewną trójką z Krakowa... Oczywiście z tymi superzłoczyńcami ma się rozprawić dziadyga Dreszcz.
Czytając tę książkę, można nabawić się dreszczy... obrzydzenia. Nie, nie, wcale nie dlatego, że "pisarz" jest obrazoburczy... tylko dlatego, że to wszystko takie głupie, płaskie i żenujące. Dziadyga oczywiście jest maczo, był królem podbojów, stracił rachubę ile ma dzieci, a dziewczyny (przepraszam, dupy - używając słownictwa z książki), co do których jest podejrzenie niepełnoletniości, wciąż lecą na niego natychmiastowo. Oczywiście główny bohater jest taki super, że wszyscy go ratują z kłopotów, także od śmierci.
W sumie to chciałam pochwalić zbieranie materiałów, bo górnik mówi gwarą, widać, że starał się z tymi wszystkimi kapelami rockowymi... Ale ręce opadają, gdy np. parokrotnie w książce pojawiają się porównania zdziwienia do mangowych oczu. Ewentualnie byłabym w stanie zrozumieć, gdyby gość to pisał w 1997, gdy hitem w telewizji była Czarodziejka z Księżyca, ale w 2015, gdy powinno już być dla wszystkich jasne, że nie ma jednego stylu rysowania komiksów japońskich? Tak, wiem, porównanie zrobienia wielkich oczów do Myszki Miki nie byłoby zrozumiałe dla czytelników. ;) To może chociaż do Minionków? Gdzieś w tych mangowych porównaniach jest Budda, ni z gruchy, ni z pietruchy, ale co tam.
Autor bardzo się stara szokować, np. porównaniami do religii, ale mu to nie wychodzi. Gdzieś tam się przewija porównanie do reakcji muzułmanów na karykatury Mahometa. Cóż, podejrzewam, że reakcje powinny być podobne jak w przypadku gdy opublikowano film stawiający Mahometa w złym świetle. Byłam w tym czasie w Indonezji (największym muzułmańskim kraju), na Jawie (przytłaczająca większość muzułmańska), w mieście z kilkoma uniwersytetami, gdzie też była muzułmańska większość... Jaka była reakcja? Żadna. Nikt nie protestował, nie rzucał we mnie kamieniami, nikt mnie nie wyzywał, na ulicach się o tym nie rozmawiało. Tylko od osób z Polski dowiedziałam się, że jakieś 600 km ode mnie w Dżakarcie były jakieś protesty... Tak, wrzućmy wszystkich do jednego worka i opierajmy się na sensacji, którą żywią się media.
Kościołowi też się dostaje, zwłaszcza Episkopatowi. Tajne eksperymenty na ludziach, oczywiście finansowane przez Episkopat. W sumie to nie zapamiętałam żadnego nabijania się z żydów. Ale może już nie rejestrowałam całego poziomu bzdur.
Niby taki światowy i popkulturowy, a czyta się to z bólem. O wiele lepiej czytało się książkę Turbulence indyjskiego pisarza Samit Basu, w której również obrodziło w superherosów (i superzłoczyńców) oraz w której też były odniesienia popkulturowe, także do mangi.
Postacie są miałkie i mało interesujące. Ciekawszy superbohater, Zawisza Czarny, jest postacią bardzo poboczną. Chociaż może właśnie dzięki temu jest interesujący, nie tak jak główny bohater.
Książka przeczytana w ramach wyzwania Polacy nie gęsi.
Moja ocena: 2/10.
Tytuł: Dreszcz
Autor: Jakub Ćwiek
Ilustracje: Iwo Strzelecki
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: Lublin 2014
ISBN: 978-83-7574-999-1
Zapraszam do Katowic... razem z Dreszczem. To jeden z wyjątków, kiedy nie zawaham się przed spoilerami, ale tak naprawdę nie ma tu wiele do zepsucia.
Wszystko zaczyna się od pioruna, który trafił dziadygę (podstarzałego rockmana), i który dzięki temu może strzelać prądem. Jego kumplem jest górnik na emeryturze (starający się hamować głównego bohatera). No i jest jeszcze Benjamin, chłopak, który marzy o byciu lokajem superbohatera (taki Alfred dla Bruce'a Wayne'a, z tym, że milionerem jest Alfred, nie Batman).
Później okazuje się, że z niewiadomych przyczyn jest cała masa superherosów, ale trudno trafić na wiadomości o superzłoczyńcach, poza pewną trójką z Krakowa... Oczywiście z tymi superzłoczyńcami ma się rozprawić dziadyga Dreszcz.
Czytając tę książkę, można nabawić się dreszczy... obrzydzenia. Nie, nie, wcale nie dlatego, że "pisarz" jest obrazoburczy... tylko dlatego, że to wszystko takie głupie, płaskie i żenujące. Dziadyga oczywiście jest maczo, był królem podbojów, stracił rachubę ile ma dzieci, a dziewczyny (przepraszam, dupy - używając słownictwa z książki), co do których jest podejrzenie niepełnoletniości, wciąż lecą na niego natychmiastowo. Oczywiście główny bohater jest taki super, że wszyscy go ratują z kłopotów, także od śmierci.
W sumie to chciałam pochwalić zbieranie materiałów, bo górnik mówi gwarą, widać, że starał się z tymi wszystkimi kapelami rockowymi... Ale ręce opadają, gdy np. parokrotnie w książce pojawiają się porównania zdziwienia do mangowych oczu. Ewentualnie byłabym w stanie zrozumieć, gdyby gość to pisał w 1997, gdy hitem w telewizji była Czarodziejka z Księżyca, ale w 2015, gdy powinno już być dla wszystkich jasne, że nie ma jednego stylu rysowania komiksów japońskich? Tak, wiem, porównanie zrobienia wielkich oczów do Myszki Miki nie byłoby zrozumiałe dla czytelników. ;) To może chociaż do Minionków? Gdzieś w tych mangowych porównaniach jest Budda, ni z gruchy, ni z pietruchy, ale co tam.
Autor bardzo się stara szokować, np. porównaniami do religii, ale mu to nie wychodzi. Gdzieś tam się przewija porównanie do reakcji muzułmanów na karykatury Mahometa. Cóż, podejrzewam, że reakcje powinny być podobne jak w przypadku gdy opublikowano film stawiający Mahometa w złym świetle. Byłam w tym czasie w Indonezji (największym muzułmańskim kraju), na Jawie (przytłaczająca większość muzułmańska), w mieście z kilkoma uniwersytetami, gdzie też była muzułmańska większość... Jaka była reakcja? Żadna. Nikt nie protestował, nie rzucał we mnie kamieniami, nikt mnie nie wyzywał, na ulicach się o tym nie rozmawiało. Tylko od osób z Polski dowiedziałam się, że jakieś 600 km ode mnie w Dżakarcie były jakieś protesty... Tak, wrzućmy wszystkich do jednego worka i opierajmy się na sensacji, którą żywią się media.
Kościołowi też się dostaje, zwłaszcza Episkopatowi. Tajne eksperymenty na ludziach, oczywiście finansowane przez Episkopat. W sumie to nie zapamiętałam żadnego nabijania się z żydów. Ale może już nie rejestrowałam całego poziomu bzdur.
Niby taki światowy i popkulturowy, a czyta się to z bólem. O wiele lepiej czytało się książkę Turbulence indyjskiego pisarza Samit Basu, w której również obrodziło w superherosów (i superzłoczyńców) oraz w której też były odniesienia popkulturowe, także do mangi.
Postacie są miałkie i mało interesujące. Ciekawszy superbohater, Zawisza Czarny, jest postacią bardzo poboczną. Chociaż może właśnie dzięki temu jest interesujący, nie tak jak główny bohater.
Książka przeczytana w ramach wyzwania Polacy nie gęsi.
Moja ocena: 2/10.
Tytuł: Dreszcz
Autor: Jakub Ćwiek
Ilustracje: Iwo Strzelecki
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: Lublin 2014
ISBN: 978-83-7574-999-1
0 komentarze:
Prześlij komentarz